Budowa Setki by Horhe
Na blogu postaram się dokumentować budowę jachtu Setka, na którym zamierzam samotnie przepłynąć Atlantyk.
06 listopada 2025
Trasa do Portugalii
23 października 2025
Akumulator
W regulaminie regat Setką przez Atlantyk jest zapis, że ogólnie akumulatory litowe nie są dozwolone, jednak dopuszcza się akumulatory typu LiFePO4, ale tylko wtedy, gdy udowodni się ich bezpieczeństwo. I słusznie — ostatnie czego bym sobie życzył na oceanie, to spalić łódkę. Poniżej opisuję, dlaczego w moim przypadku akumulator WattCycle LiFePO4 100 Ah nie stanowi żadnego zagrożenia – ani sam w sobie, ani w warunkach pracy na jachcie Falka.
Czy akumulator litowy może być bezpieczny? Tak – jeśli jest poprawnie wykonany i pracuje w dobrze wykonanej instalacji. Zacznijmy od opisu samego akumulatora.
Jest to akumulator marki WattCycle LiFePO4 12 V 100 Ah Mini Smart. Jak można wywnioskować już po samej nazwie, jest to akumulator oparty na chemii litowo-żelazowo-fosforanowej, o napięciu znamionowym 12V i pojemności 100Ah. Cechują go niewielkie gabaryty i posiada BMS, z którym można połączyć się za pomocą smartfonu przez bluetooth, kontrolować i ustawiać za jego pomocą parametry pracy. LiFePO4 jest najbezpieczniejszą spośród wszystkich litowych technologii. W przeciwieństwie do innych litowych akumulatorów, ogniwa LiFePO4 nie zapalają się nawet po przebiciu i pozostają stabilne termicznie do ok. 600 °C.
W środku znajdują się cztery ogniwa klasy A producenta Great Power – to ta sama klasa, której używa się w magazynach energii i samochodach elektrycznych. W niezależnych testach opublikowanych na różnych kanałach YouTube (https://www.youtube.com/watch?v=Ta1qDr8xgCQ, https://www.youtube.com/watch?v=LcEVxieQ4vQ i sporo więcej), widać wysoki poziom jakości wykonania:
• ogniwa ułożone i ściśnięte w solidnej ramie,
• miedziane szyny prądowe i grube przewody w izolacji 200 °C,
• czyste, przemysłowe wykonanie,
• realną pojemność 104–105 Ah, czyli nawet powyżej deklaracji producenta.
• prawidłowe działanie zabezpieczeń w BMS-ie, czyli ograniczenie prądu ładowania, rozładowania, ochronę ogniw przed zbyt wysoką i niską temperaturą itp.
W żadnym z testów nie stwierdzono przegrzewania ani awarii. Producent deklaruje zgodność z normami UN 38.3, CE, RoHS, MSDS oraz obudowę o klasie szczelności IP65.
Nawet posiadając najlepszy akumulator można stworzyć zagrożenie poprzez złą instalację, dlatego do elektryki na Falce podszedłem z tą samą starannością, z jaką budowałem sam jacht.
Akumulator siedzi w bakiście, ściągnięty pasami transportowymi do stalowych uchwytów – nie ma prawa się ruszyć nawet przy wywrotce.
Cała instalacja jachtowa pobiera maksymalnie około 5 A, a panel słoneczny 50 W daje około 3,5 A. Stacjonarna ładowarka – 20 A, ale ona nie jest podpięta trwale do instalacji jachtu. Więc jeśli włączę wszystkie urządzenia jakie mam na jachcie, w tym ładowarki do laptopa i telefonu, to będzie to dwadzieścia razy mniej prądu niż możliwości akumulatora, którego BMS dopuszcza 100 A w pracy ciągłej.
W testach na Bałtyku, gdy urządzenia pracowały w normalnym trybie, prądy wynosiły realnie 1–2 A. Oznacza to, że akumulator na Falce pracuje praktycznie w trybie spoczynku. Nie ma przeciążenia ani nagrzewania. W tych warunkach żywotność ogniw liczona jest w tysiącach cykli, a ryzyko awarii spowodowanej za dużym obciążeniem praktycznie zerowe.
26 września 2025
Rejs kwalifikacyjny - opis i podsumowanie
Przed startem
Wtorek, 2 września, godzina 15:30. Stoję w Górkach Zachodnich i podekscytowany szykuję się do wyjścia w morze na rejs kwalifikacyjny. W planach opłynięcie Gotlandii i powrót do Górek, ale pogoda, którą śledzę od ponad miesiąca, jest dość zmienna. Modele pogodowe jako tako pokazywały coś sensownego na dwa dni wprzód, a później już tylko głupoty. Ogólnie – nie można być niczego pewnym.
Jednak patrząc na mapy baryczne, nie wyglądało to najgorzej. Wyż z centrum nad Białorusią w ciągu najbliższych dni miał przesuwać się na zachód, by po tygodniu znaleźć się nad Danią. Jeśli miałoby się to sprawdzić, to w pierwszych dniach rejsu powinienem mieć piękny wiatr z SE i S, następnie chwila ciszy, a potem NW – idealny na powrót. Wyż ma tę zaletę, że nie przechodzą przez niego fronty, więc wszystko wskazywało, że żegluga będzie spokojna i cały czas z wiatrem. Gotlandia, którą wymarzyłem sobie miesiąc temu, nagle stała otworem.
W tym czasie ze swojego rejsu wrócił Darek Klar. Zdążyliśmy zamienić tylko kilka zdań – on zmęczony po swoim, ja podekscytowany przed moim. Jeszcze szybki prysznic w marinie – musi wystarczyć na tydzień. Ale jakoś to będzie.
Nigdy wcześniej nie byłem na Gotlandii. Była jedna próba, ale wszyscy się porzygali i już po czterech godzinach od wyjścia z Helu kapitan stwierdził, że nie ma to sensu i zawrócił. Nigdy wcześniej nie płynąłem samotnie – nie licząc kilkugodzinnych rejsików po Zatoce Gdańskiej – i nigdy wcześniej nie byłem tak długo w morzu bez przerwy. Była więc jednocześnie ekscytacja, obawa i całe mnóstwo różnych uczuć, które trudno opisać. No nic – trzeba chwytać byka za rogi.
Fajnie, tylko że na południowym zachodzie cumulonimbus przysłonił już znaczną część nieba i walił piorunami w Gdańsk. Darek patrzy na mnie znacząco i pyta: „Jesteś pewien?”. Pewien? Robię to pierwszy raz w życiu – niczego nie jestem pewien. Ale wiem jedno - ja mogę sobie czekać z wyjściem jeszcze i dwa dni, ale ten układ baryczny nie poczeka. Trudno – jak mam sobie nie poradzić z burzą, to lepiej jak nie poradzę sobie na Zatoce niż na otwartym morzu.
Jeszcze rzut oka na radar pogodowy – burza przesuwa się w kierunku NNW, więc może mnie ominie. Silnik odpalony, cumy oddane. Wychodzę.
Burza
1630 – jestem w główkach ujścia Wisły Śmiałej. Gdzieś za mną burza – ale to nad Gdańskiem i Gdynią. Nade mną niebo nienajgorsze, tylko… wiatru brak. Miał być fajny z SSE, a tu ledwo 3 węzły, czasem wręcz podwiewa z północy. Ech, ten CB (cumulonimbus) odwrócił lokalnie kierunek wiatru. Postanawiam więc iść na silniku dalej, żeby odsunąć się od lądu. Może głębiej na Zatoce coś się poprawi. Kotwicowisko statków mijam na katarynie.
Niestety, dalej nie wieje. Pyrkam sobie wolno silnikiem, mocno poirytowany – początek rejsu, a ja już wypalam tak cenne paliwo. Cenne, bo nie mam miejsca, żeby wziąć tyle, ile bym chciał. I tak wziąłem sporo, bo około 17 litrów – spodziewałem się ciszy, tak – ale nie od razu na początku rejsu.
Tymczasem za mną takie widoki :).
Dziesięć minut później chmura burzowa była już znacznie bliżej.
Po godzinie wiatr faktycznie zaczyna się pojawiać. Najpierw słaby, potem niewiele mocniejszy, ale mogę zgasić silnik i w końcu Falka idzie jak na żaglówkę przystało. Ulga.
Wiatr słaby... ale oto stopniowo rośnie. Będę musiał przygotować się na szkwał. 14, 15 węzłów - trzeba myśleć o żaglach, ale przecież tyle czasu straciłem na tej Zatoce. Jest stabilnie, laminarnie... jeszcze nie. Rośnie - 16, 17, 18 węzłów... Ok, czas zrzucać do zera! Nie zdążyłem.
Szkwał uderzył mocno i nagle – jak to szkwał. Byłem na wysokości Helu. Początkowo widziałem jeszcze światła na brzegu, ale zaraz po uderzeniu – absolutna czerń. Lunęło jak z cebra. Falka, uderzona wiatrem, złapała przechył na prawą burtę. W świetle czołówki nie widziałem nic prócz kokpitu i żagli. Nie widziałem wody, nieba, nie czułem nawet, z której strony wieje. Woda zalewała oczy.
Trzeba było zrzucić żagle. Zluzowałem całkowicie talię grota, puściłem luźno szoty foka – niech łopocze, grot ważniejszy. Jak później opowiadałem o tym swojemu żaglomistrzowi, to nie mógł tego słuchać – czuł ból w całym ciele :D. Faktycznie, amatorszczyzna. Ale na delikatności było już za późno.
W błyskach piorunów coś tam widziałem, ale zawsze tylko przez ułamek sekundy – za mało, żeby ocenić sytuację. Czułem się jak zawieszony w nicości i targany wiatrem, bez jakiejkolwiek sprawczości, bez wpływu na kierunek, w jakim się poruszam, nie wiedząc, czy w ogóle jakoś się poruszam. Przed burzą fali nie było i to budowało mój spokój. Nawet najsilniejszy wiatr nie przewróci Setki, a fala od takiego podmuchu nie zdąży się zrobić od razu.
Po zluzowaniu fału grota, żagiel spadł trochę, ale nieznacznie. Dociskany wiatrem z boku spowodował zablokowanie pełzaczy w likszparze masztu. Plącząc się z linami refów, udało mi się ściągnąć go do poziomu trzeciego refu. Na szczęście podmuchy pojawiały się z różnych kierunków. Głównie dmuchało od lewej burty i przechylało jacht tak, że nok bomu był w wodzie, ale czasami podwiewało bardziej od dziobu, co prostowało bom i żagiel nieco się zsuwał.
Pamiętam, że największym moim zmartwieniem było, żeby nie oberwać bomem w głowę. To było realne zagrożenie - wiatr i przechył były na trzecim miejscu, zaraz po piorunach. Pioruny faktycznie waliły mi nad głową, a ja mokrymi rękoma ogarniałem plączące się liny od fału grota, topenanty i refów. Przypomniała mi się wtedy rycina z podręcznika – Benjamin Franklin z latawcem łapiący pioruny do butelki. Tylko on trzymał za suchy koniec sznurka, a ja za mokry –taka drobna różnica😄.
Od pierwszego uderzenia szkwału do końca burzy minęło może 20 minut. Potem się uspokoiło. Jeszcze przez godzinę, mimo słabego wiatru, płynąłem ostrożnie na trzecim refie. Ale przecież tak asekuracyjnie to nigdy nie dopłynę. Wieje 15–16 węzłów – postawiłem pełne żagle. I tak wyszedłem na pełne morze.
Bardzo się cieszę, że zamówiłem w mojej żaglowni lazy baga. Wcześniej zastanawiałem się, czy to ma sens, ale gdybym go nie miał, to koniecznie musiałbym łapać żagiel reflinkami, żeby nie fruwał. Ale jak to zrobić, jak w kokpicie trudno było ustać, a co dopiero wyjść na pokład? Tak więc mimo, że nie założyłem do niego jeszcze listew usztywniających, to uważam, że to był strzał w dziesiątkę. Zwinięty żagiel trzymany w kupie linkami lazy jacka, w takiej pogodzie był zbawieniem.
Kierunek – Gotlandia
Farösund – wrota Gotlandii
Ucieczka przed ciszą
Bajdewindem pod Olandię
Na południe
Powrót do domu
Powrót do Górek
Kilka słów na koniec
Podsumowanie rejsu
Sprzęt i jacht
-
Falka spisała się wzorowo – żadnych usterek, pełne zaufanie do jednostki.
-
Samoster wiatrowy działał doskonale – precyzyjny i niezawodny, pracował nieustannie i gdy tylko był wiatr, nigdy nie siadałem za sterem.
-
Żagle zdały egzamin – bez uszczerbku przeszły przez szkwały w pierwszej burzy i dalej pracowały bez zarzutu. Bezdyskusyjna i dostępna w standardzie wysoka jakość wykonania żaglowni Fast Sail mówi sama za siebie. Mogło sie porwać i miało do tego prawo, ale wytrzymało - ani jednej luźnej nitki.
Silnik radził sobie bez problemu, ale koniecznie muszę dorobić linię paliwową, bo dolewanie z kanistra jest zarówno uciążliwe, jak i niebezpieczne. Nie chowałem go do środka i przez cały rejs wisiał na pawęży, jednak wewnątrz przed masztem miałem nawkładane dużo ciężkich gratów - wodę i torbę z narzędziami, które wyrównały obciążenie.
-
Prognoza pogody się sprawdziła i scenariusz z odkręcającym się wiatrem w dużej mierze się powiódł: w odpowiednim momencie udało się złapać wiatr i uciec przed ciszą, choć końcówka pod Helem pokazała, że rzeczywistość wnosi swoje poprawki.Na całej trasie były wiatry raczej słabe, maksymalnie do 20 - 22 węzłów pod Olandią. Było ciepło i bez opadów. Oczywiście poza burzą na początku. Nie wiem, ile wtedy wiało – nie spojrzałem na instrumenty.
Elektronika dawała radę, choć pod Gotlandią zobaczyłem, że na Garminie Cortex (to taki kombajn – radio VHF i AIS w jednym i wiele więcej) świeci czerwona dioda wskazująca problem z anteną. Do tej pory nie wiem, co jest grane - zmienię kabel, wtyczki i zobaczę. Mam nadzieję, że nic się nie upaliło w tej burzy. AIS działał bez problemu cały czas, ale miałem wrażenie, że nie było mnie słychać na radiu, choć ja wszystko słyszałem doskonale.
Nawigacja to OpenCPN na komputerze do planowania trasy przed rejsem, a już w trakcie rejsu na telefonie - używałem po raz pierwszy. Trzeba przywyknąć do mnogości ustawień, ale zdała egzamin. Biorę ją na ocean i uważam, że jest lepsza niż do tej pory używany przeze mnie Navionics.
Podziękowania
02 września 2025
Rejs kwalifikacyjny - śledzenie pozycji
Falka jest znowu na wodzie. Po usunięciu nieprawidłowości, które wyszły po pierwszym pływaniu, zwodowałem ją ponownie w Górkach Zachodnich z zamiarem odbycia rejsu kwalifikacyjnego. Jeszcze wczoraj przeglądając pogodę. planowałem popłynąć na Gotlandię, ale teraz zastanawiam się, czy nie będę miał problemów z powrotem, jeśli wiatr się nie odwróci na czas. Prognozy zmieniają się codziennie i trudno wyczuć. Myślę, że senariusz napisze wiatr i nie przywiązuję się już do tej Gotlandii, chociaż bardzo bym chciał.
Wychodzę jutro koło południa, może lekko po południu, bo mam jeszcze do zrobienia kilka rzeczy. Poniżej wklejam mapkę, na której będzie wyświetlana moja aktualna pozycja i przebyta trasa. Jakby coś nie było widać, to pod mapką jest link.
Zobaczymy jak łódka i żeglarz sobie poradzą. Trzymajcie kciuki😉.
Śledzenie: Setka „Falka” – rejs kwalifikacyjny po Bałtyku
29 sierpnia 2025
Wodowanie Falki – 10 sierpnia 2025, NCŻ Górki Zachodnie
Długo się to ciągnęło… ale w końcu przyszedł ten dzień.
10 sierpnia 2025 moja Falka po raz pierwszy dotknęła wody. Wodowanie odbyło się w Narodowym Centrum Żeglarstwa w Górkach Zachodnich. Po odczepieniu zawiesi dźwigu, utrzymywała się na wodzie sama z siebie - to dobry znak :).
Pracy przy łódce było tyle, że zwyczajnie nie miałem już siły prowadzić bloga na bieżąco. Kto budował jacht, ten wie – każdy detal zajmuje więcej czasu, niż się planowało. Zamiast pisać kolejne wpisy, wolałem po prostu pracować dalej, żeby zdążyć ze wszystkim. Dlatego na blogu zrobiło się trochę dziur i wpisy pojawiają się z opóźnieniem, a ostatnie z nich wysłałem hurtowo. Tak więc dalej, na szybko, uzupełniam zaległości, żeby była jakaś ciągłość i żeby każdy, kto kibicuje, mógł zobaczyć co i jak.
Oczywiście sporo rzeczy jeszcze opiszę dokładniej – chociażby konstrukcję samosteru, elektrykę czy różne techniczne smaczki. Ale to później, krok po kroku, bo nie chcę niczego pominąć. Na razie zależało mi, żeby blog był na tyle aktualny, bym mógł go udostępnić na okoliczność rejsu kwalifikacyjnego i dać link do śledzenia mojej trasy.
Sam moment wodowania – emocje nie do opisania. Rok intensywnej pracy, setki godzin spędzonych przy szlifowaniu, laminowaniu, montażu, poprawkach… i nagle łódka wisi na dźwigu, a potem spokojnie siada na wodzie. Niby oczywiste, że będzie pływać, a jednak serce bije szybciej, dopóki nie zobaczysz tego na własne oczy.
Wodowanie nie odbyłoby się jednak, gdyby nie mój kolega-setkowicz, Darek Klar, który odpowiednio mnie zmotywował. Ostatni tydzień przed wodowaniem to było jedno wielkie wariactwo – praca do drugiej w nocy, potem szybki sen, rano obowiązki w pracy, a po południu kawa w biegu i znowu garaż do późnych godzin nocnych. Bez tego pchnięcia do przodu pewnie dalej bym dłubał w nieskończoność, poprawiając każdy szczegół.
Darek uświadomił mi coś bardzo ważnego – że wcale nie muszę jechać w pełni skończonym jachtem. Brakujące elementy mogę dorobić już na miejscu, a część rzeczy spokojnie da się poprawić, gdy łódka stoi na wodzie. I faktycznie, tak było – instalację elektryczną robiłem już w marinie, liny i sznurki dobierałem na miejscu, a materaca na kojach nadal nie miałem… Ale jak się okazuje, bez materaca też da się pływać.
Dzięki tej motywacji mam już łódkę wstępnie opływaną i to jest dla mnie ogromna wartość. Wyjście z garażu było niezbędne, bo inaczej niechybnie czekałoby mnie pomieszczenie o białych, miękkich ścianach - bez klamki w drzwiach. Za to wsparcie i trzeźwe spojrzenie – wielkie dzięki, Darek!
Mam mnóstwo zdjęć z tego dnia – część wrzucam tutaj, żebyście mogli poczuć klimat razem ze mną.

Łódka ma choroby wieku dziecięcego, które są już częściowo usunięte lub wkrótce będą. Wszystko opiszę na blogu, po rejsie kwalifikacyjnym.
















































