30 kwietnia 2025

Płetwy stabilizacyjne

W celu zwiększenia stabilności kursowej Setki, konstruktor zaproponował dwa rozwiązania: pojedynczy miecz wypuszczany z dna w tylnej części kadłuba lub dwie płetwy montowane na pawęży. Ja wybrałem drugie rozwiązanie jako skuteczne i prostsze w realizacji.  Płetwy wykonałem całkowicie według projektu z trzech warstw sklejki 10mm. Wymiary jednej to 60cm długości i 20 szerokości. W najgrubszym miejscu profil ma 30mm. 

Profil nadałem z grubsza szlifierką kątową, a później dokładniej szlifierką taśmową. Aby ułatwić sobie pracę, wydrukowałem na drukarce 3D szablony profilu, które nakleiłem do boku przyciętej już formatki sklejki.





Idąc za ciosem, wydrukowałem też specjalny kalibrator, który pozwolił na precyzyjne odwzorowanie przekroju.




Ostatecznie udało się uzyskać dość dobry efekt - jestem zadowolony.





W ten sposób przygotowałem dwie płetwy. Pozostało jeszcze je polaminować. Nie obyło się bez wpadki - nie wiem, jak sobie wyobrażałem laminowanie "w powietrzu", ale w trakcie pracy okazało się, że tkanina szklana przesuwa się i marszczy, jak przekładałem płetwę ze strony na stronę. Tak się nie dało pracować, więc na szybko umieściłem płetwę na kłach w tokarce. Zdjęcie poniżej pokazuje już płetwę na dalszym etapie prac, po szpachlowaniu, ale wtedy, gdy walczyłem ze zwijającą się tkaniną, nie miałem czasu na robienie zdjęć. Zdjęcie oddaje jednak sposób mocowania.



Dla drugiej płetwy zrobiłem już proste kopyto podtrzymujące.



Po utwardzeniu laminatu i szpachli oraz nadaniu ostatecznego kształtu profilu, przyszedł czas na robienie uchwytów. Podzieliłem to na etapy - najpierw nałożyłem laminat (kilka warstw tkaniny) na powierzchnię płetwy, aby uzyskać odwzorowanie jej kształtu. Oczywiście zrobiłem to na przekładce z folii polietylenowej. 



Uzyskałem takie elementy:





Przykleiłem je do wcześniej przygotowanych płytek (również z laminatu), które wyciąłem według wymaganego kształtu. Wszystko wstępnie skleiłem przy pomocy poxiliny, zachowując prostopadłość obejmy płetwy do płaszczyzny mocowania.





Poxilina twardnieje w ciągu 30 minut, dlatego od razu mogłem wyprofilować łączenie normalną żywicą epoksydową zmieszaną z włóknami. Na to przyszło jeszcze kilka warstw tkaniny szklanej i powstał gotowy element. 




Uchwyt jest bardzo sztywny. Grubość laminatu ma ok. 5mm i nie wiem jeszcze, czy będę jeszcze laminował zastrzały. Trzeba wracać do kończenia kadłuba, więc mocowania płetw i same płetwy odkładam na później.





22 kwietnia 2025

Zabudowa wnętrza 2 i pokrycie pokładu.

Przyczółek został znowu zdobyty, więc robota idzie lepiej. Kończę wnętrze. Postanowiłem połączyć mocowanie pionowych elementów koi razem z pionowymi elementami kokpitu, bo przecież leżą w jednej płaszczyźnie. Poniżej wycięte i zamocowane elementy kokpitu.





Wyszlifowałem wnętrza bakist pod kojami i okleiłem taśmą płaszczyzny klejenia z poziomymi elementami koi. Niestety, nie zrobiłem zdjęć z tych samych ujęć po malowaniu. 






Malowanie wnętrza to temat, który spędzał mi sen z oczu. Nie wiedziałem, jakich materiałów użyć, żeby było to poprawnie zrobione. Chodzi o to, że łódka (drewno) jest całkowicie zamknięta szczelnie od zewnętrznej strony przed przenikaniem wilgoci - kolejno: laminat epoksydowy, podkład epoksydowy i farba poliuretanowa, a w części podwodnej Coppercoat (też epoksydowy). Pomalowanie wnętrza również epoksydem i poliuretanem w żaden sposób nie pozwoli na wnikanie wody do drewna, ale też jest doskonałą barierą przed dyfuzją pary wodnej z wnętrza drewna na zewnątrz. 

Dużo słyszałem o tzw. suchym butwieniu, które ma być zmorą jachtów o drewnianej konstrukcji. Niemniej grono osób związanych ze szkutnictwem drewnianym jest podzielone. Rozmawiałem z kilkoma szkutnikami, którzy budują i remontują jachty drewniane i każdy miał na ten temat swoje zdanie: od skrajności, że szczelne zamknięcie drewna nieprzepuszczalnymi powłokami doprowadzi do jego destrukcji w ciągu dwóch, trzech lat, do opinii, że suche butwienie jest jak Yeti - każdy słyszał, ale nikt nie widział. Oczywiście były też opinie pośrednie, że suche butwienie dotyczy pełnego drewna, ale nie sklejki, która jest już drewnem poddanym pewnemu procesowi obróbki, itd., itp. I bądź tu mądry chłopie... Komu wierzyć?

Zacząłem więc badać temat po swojemu, powoli odsiewając ziarno od plew z całego gąszczu informacji dostępnych w internecie. Co to tak naprawdę jest to suche butwienie, czym się objawia i jakie warunki muszą być spełnione, żeby mogło wystąpić? 

Otóż, z zebranych przeze mnie informacji wynika, że za suche butwienie jest odpowiedzialny grzyb Serpula lacrymans. Gdy polaminujemy kadłub i równocześnie pomalujemy epoksydem wnętrze, zakładamy, że szczelna powłoka raz na zawsze zabezpieczy drewno. Jeżeli jednak przed pomalowaniem materiał nie został dostatecznie wysuszony, w strukturze pozostaje pewna porcja wilgoci. W normalnych warunkach nadmiar wody powoli odparowuje, lecz zamknięty pod warstwą „plastiku” nie ma dokąd uciec. Już niewielka ilość tlenu (np. zamknięta w szczelinach drewna pod laminatem) wystarcza, by stworzyć idealne środowisko dla rozwoju grzybów, z Serpula lacrymans na czele. Kolonizacja przebiega skrycie: na zewnątrz laminat wciąż wygląda na nienaruszony, a pod spodem grzyb intensywnie trawi przede wszystkim celulozę. W trakcie tego procesu powstaje dodatkowa woda metaboliczna, która jeszcze bardziej podnosi wilgotność zamkniętego drewna i przyspiesza rozkład. Z czasem włókna tracą spójność i drewno staje się kruche, rozsypując się w brunatny pył.

Właśnie dlatego, że szczelne zamknięcie drewna z obu stron może prowadzić do suchego butwienia, część osób zdecydowanie odradza malowanie wnętrza nieprzepuszczalnymi farbami epoksydowymi i poliuretanowymi. No tak, ale konieczne są jeszcze dwa warunki - wilgoć w drewnie przed pomalowaniem i zarodniki grzyba. 

W pierwszej kolejności pomalowałem drewno impregnatem grzybobójczym, który nie tworzy żadnej powłoki. Wybrałem produkt oparty o rozpuszczalniki organiczne, który łatwo penetruje drewno i szybko odparowuje. Impregnat na bazie wody, mimo że skuteczny, wprowadza dodatkową wodę do drewna, a jak wiadomo - to ona, wbrew nazwie - jest powodem suchego butwienia. Warunków ani czasu na wyschnięcie tej wody nie miałem. Drugą rzeczą było sprawdzenie wilgotności drewna. Drewno było dostarczone z suszarni, ale na pewno złapało trochę wilgoci - choćby z otoczenia. Żeby rozpoczęło się suche butwienie wilgotność musi przekroczyć 20%. Ja drogą kupna wyposażyłem się w wilgotnościomierz do drewna i zrobiłem pomiary. Sklejka miała 11,5 do 12% wilgotności, a lite drewno od 13 do 14%. Uznaję, że w tych warunkach grzyb nie powinien zaatakować, choć rozumiem, że szczelne zamykanie starych jachtów epoksydem może przynieść dużo problemów i tam suche butwienie może się z dużym prawdopodobieństwem pojawić, jeśli drewno nie wyschło w pełni. U mnie poziom wilgotności drewna jest na wystarczająco niskim poziomie, żeby całkowicie odsunąć zagrożenie infekcji.


 

Tak więc po pomalowaniu impregnatem, pomalowałem trzema warstwami podkładu epoksydowego, przy czym pierwsza warstwa była z dodatkiem rozcieńczalnika w ilości 20% objętościowo, aby się dobrze wchłonęła. W międzyczasie przygotowałem poziome elementy bakist z otworami, w których mogę osadzić pokrywy.





Na końcu je przykleiłem i koje są gotowe. Pokrywy nie mają zawiasów, więc można je zdjąć całkowicie i odłożyć na bok. Mają jednak wąsy, które wchodzą w odpowiednie wycięcia od strony burty, natomiast od strony przejścia będą wyposażone w zasuwki, które nawet po wywrotce nie pozwolą na ich otwarcie, a zawartość bakist pozostanie na swoim miejscu.




Jak pisałem wcześniej, rezygnuję z jaskółek przy kojach i koje były ostatnimi dużymi elementami, które montowałem wewnątrz. Dlatego zamknąłem pokład i częściowo zabudowałem kokpit. Niestety, nie mam więcej zdjęć z tego procesu. Jest za to jeden filmik, w którym pokazuję, jak idealnie wyznaczyć linię cięcia po krzywej, aby elementy doskonale do siebie pasowały.











09 kwietnia 2025

Zabudowa wnętrza 1 - podwaliny pod koje

 Blog jest w tyle za budową. Wpisy są nieregularne, ale to przez brak czasu. Niemniej jednak trzeba dopełnić obowiązku, chociaż mówiąc szczerze, prowadzenie bloga zaczyna mnie wciągać, a pisanie sprawiać przyjemność :).

Trzeba zabudować to wnętrze. Nie planuję tam super optymalnych rozwiązań, doskonałych schowków, szuflad i uchwytów na zastawę stołową. Do wyboru mam dwie opcje: będzie prosto, wręcz spartańsko, albo wcale. Wybieram pierwszą.
Jest plan na dwie koje i miejsce na kuchenkę. Na lewej burcie koja 1,9 m i 0,6 m blatu na kuchenkę, a na prawej burcie dłuższa koja 2,5 m. Żadnych stolików nawigacyjnych. Podpatrzyłem pomysł na blogu u Iana Cartera na stolik, który będzie oparty o krawędzie obu koi lub w kokpicie i to powinno wystarczyć, żeby postawić laptopa lub coś napisać. W ogóle uważam, że blog Iana jest super prowadzony, sam bardzo dużo z niego korzystam i podpatruję rozwiązania. Niestety, nie mam szans na wdrożenie tego wszystkiego u mnie.

W części dziobowej przed masztem będzie przestrzeń ładunkowa - nie będzie tam żadnych szafek czy półek. Na Atlantyk rzeczy będą umieszczone w workach i zadbam tylko o ich dobre mocowanie, czyli jakieś siatki zabezpieczające, punkty mocowania pasów, gumy transportowe i tyle. Do pływania w dwie osoby, bardziej rekreacyjnie, planuję tam umieścić toaletę turystyczną, aby zapewnić odrobinę cywilizacji. Jednej osobie na Atlantyku cywilizacja do niczego nie jest potrzebna, dlatego do dyspozycji będzie tylko wiadro :P. Aby odgrodzić część bagażową od reszty wyciąłem ściankę grodziową ze sklejki 8mm i wkleiłem po stronie kambuza. Widać to na poniższym zdjęciu.



Za nią jest pilers pod maszt, który skleiłem z trzech warstw drewna modrzewiowego. Aby pilers nie przesuwał się dołem po denniku, wykonałem zabezpieczenie -  nawierciłem otwór w pilersie i wkleiłem śrubę M8. Po odcięciu łba można było umieścić śrubę w otworze dennika. Oczywiście pilers został przyklejony do dennika dołem, a górą do wręgi.



Koje i kambuz jak dla mnie, nie mogą być wykonane według projektu. Wysokość koi jest za duża i uderzałbym głową w pokład podczas siedzenia. Ja robię koje niżej, ale za to będę mógł się swobodnie wyprostować i siedzieć nawet w kasku. Tak – planuję zabrać ze sobą lekki kask wspinaczkowy na trudniejsze warunki. Pod lewą koją będą trzy otwierane schowki i jeden schowek w kambuzie, a pod prawą koją cztery schowki. Rezygnuję z budowy jaskółek na burtach - brak na to czasu. Będą organizery z tkaniny i elastyczne siatki.

Dla mnie najtrudniej było wejść w rytm - jak złapać przyczółek, żeby później praca już szła bezproblemowo? Od czego zacząć? Jak już miałem plan wnętrza i wiedziałem, jakie mają być wysokości zacząłem od wymierzenia pionowych mini-grodzi, na których zabudowana jest koja. Wszystkie te mini-grodzie, dzielące przestrzeń pod koją na kilka schowków, musiały być w pionie i na jednej wysokości. Najprostszym rozwiązaniem byłoby skorzystać z poziomnicy laserowej, rzucającej promień lasera dookólnie, ale wcześniej musiałbym idealnie wypoziomować kadłub. Na początku próbowałem to robić, ale nie zamocowałem go wystarczająco stabilnie i przechylał się nieznacznie pod moim obciążeniem, raz w jedną, a raz w drugą stronę. Było to może kilka milimetrów, ale na linii rzucanej przez poziomnicę różnica była już nieakceptowalna. Dlatego przenosiłem piony i poziomy od wewnętrznych części kadłuba jak wręgi i denniki. Na pierwszym zdjęciu jest widoczna część konstrukcji, która pozwoliła mi na wyznaczenie płaszczyzny pierwszych pionowych elementów pod kojami. Na poniższym widać już narysowaną na burcie wyznaczoną linię.



Następnie przystąpiłem do wycięcia z płyty boku koi. Musiałem odwzorować kształt dna, do czego posłużyłem się szablonem wycinanym ze spienionego PCV i klejonego cyjanoakrylem.


Po wycięciu i wstępnym zamocowaniu, robiłem szablony ze sklejki do mini-grodzi pod kojami (nie wiem, czy istnieje jakaś poprawna nazwa żeglarska), a następnie wycinałem je ze sklejki.  Na ich prostych krawędziach wkleiłem listwy 20x30, aby móc mocować do nich ścianę boczną i płytę poziomą koi.




Arkusze sklejki 8mm nie były proste, dlatego po wycięciu kleiłem do nich listwy na prostym profilu stalowym 60x60. 

Następnie gotowe mini-grodzie wklejałem do kadłuba na żywicę epoksydową z dodatkiem ciętego włókna szklanego West System. Kilka zdjęć z tego procesu. Najpierw w miejscu łączenia nakładałem na kadłub masę, a następnie po obu stronach starałem się wszystko wyrównać szpatułką. Niestety, dodatek szkła spowodował, że wszystko miało konsystencję gluta, włókna zachowywały się jak spaghetti, więc nie ma takiej gładkości, jaką uzyskałem przy wypełnianiu naroży. Nie było to jednak niezbędne.

















Jak już wszystkie mini-grodzie były na swoim miejscu, przykleiłem na stałe boczną ścianę koi. Użyłem długiej poziomnicy, aby po sklejeniu z listwami 20x30, ściana była idealnie prosta.